jeznak.com
656
Europa / Austria / Attersee, gulasz i przymusowy sen
Jezioro Attersee.
   

Attersee, gulasz i przymusowy sen

Drogę z Monachium do Wiednia zaplanowałem pokonać wybierając jak zawsze tak zwaną trasę przez Salzburg – w przeciwieństwie do trasy przez Pasawę, której jak do tej pory jeszcze nie wypróbowałem. Komfort jazdy obiecywały autostrady: niemiecka 8 i austriacka A1, które dzięki dobrej jakości nawierzchni oraz wysokiej przepustowości powinny były przeprowadzić mnie przez 450 km w mniej więcej pięć godzin.

Tym razem jednak jazda zajęła mi ponad 450 minut, czyli prawie osiem długich godzin, co oznaczało średnio aż jedną minutę na kilometr. Powodem opóźnienia nie były korki, roboty drogowe ani stłuczki na trasie – tych nie doświadczyłem wcale. Dotkliwie odczułem natomiast zmęczenie, jakie czasami przydarza się kierowcy, który przeceni swoje możliwości. Co zrobić, żeby bezpiecznie dojechać? Pytanie to domagało się odpowiedzi tym bardziej, im dotkliwiej odczuwałem ból pleców, skurcze łydek i zmęczenie oczu.

Attersee

Minąwszy Salzburg uznałem, że należy przy najbliższej zatoczce zjechać na pobocze i wykonać kilka ćwiczeń gimnastycznych ze szczególnym uwzględnieniem partii oddechu. Około kwadransa później cieszyłem się już widokiem okolicy z perspektywy pieszego oraz możliwością ruchu na świeżym powietrzu. Skłon – wyprost, skłon – wyprost! – powtarzałem sobie w myśli, wykonując pierwsze ćwiczenia. Ku mojemu zaskoczeniu po chwili ujrzałem przed sobą znajomych, którzy także wracając z Monachium, wpadli najwyraźniej na ten sam pomysł i również szukali odprężenia na stacji. Tym chętniej przyjąłem więc ich spontaniczne zaproszenie do odbicia od autostrady na około 15 minut jadąc drogami wiejskimi i zatrzymaniu się na chwilę nad leżącym nieopodal Attersee.

Rzeczywiście, to największe w Austrii jezioro w całości leżące w granicach kraju, okazało się być wprost idealne do zażycia orzeźwiającej kąpieli w krystalicznie czystej wodzie, której tafla zlewała sie na horyzoncie z wysokimi na prawie dwa kilometry szczytami Północnych Alp Wapiennych. Wrażenie potęgowała wszechobecna lekkofioletowa poświata nieba przechodząca płynnie w turkus płycizn jeziora. Zaraz po zaparkowaniu przy kąpielisku, udałem się w stronę niewielkiego molo i razem z przyjaciółmi wskoczyłem do tak zachwalonego mi niespełna godzinę wcześniej akwenu. Po 30 minutach, a było to już około godziny 19, wyszedłem ostatecznie z wody i poczułem upragnione odprężenie. Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że już wcale nie chce mi się jechać dalej.

Gulasz

Nocleg nie wchodził w grę. Była przecież niedziela a ja następnego dnia musiałem iść do pracy. Z tych powodów zaproponowałem, aby po powrocie na autostradę – co udało się nam po kolejnych trzydziestu minutach jazdy brzegiem jeziora w stronę A1 – rozejrzeć się za jakimś ciepłym posiłkiem, który jak wiadomo świetnie uzupełnia energię zużytą podczas kąpieli i dodatkowo rozgrzewa schłodzone ciało. Wybór padł na popularną jadłodajnię przy stacji Oed, znajdującą się pomiędzy miastami Linz a Amstetten. Dotarliśmy tam około godziny 21, od razu przystępując do konsumpcji fantastycznego gulaszu wieprzowego w cenie. Po posiłku przypomniałem sobie jednak, że właściwie wcale nie chce mi się już jechać dalej…

Przymusowy sen

Nie mogłem dłużej absorbować przyjaciół moim nie dającym się ukryć zmęczeniem. Oferta dalszej podróży osobno została przez nich przyjęta jednogłośnie. W ten sposób mogłem jechać wolniej i w mocy spożytego pokarmu dotrzeć spokojnie do domu. Około godziny 22:30 poczułem jednak, że bezwarunkowo muszę zasnąć. Skręciłem na stację paliw, zaparkowałem i w ciągu kilku minut odpłynąłem w sensie przenośnym w siną dal. Obudziłem się kwadrans przed północą,  szybko zdając sobie sprawę, że mimo kąpieli w Attersee, gulaszu oraz prawie godzinnego snu, dalsza podróż będzie przebiegać tylko z prędkością do 80 km/h, bez wyprzedzania i z zachowaniem wyjątkowej ostrożności. Krótko mówiąc naprawdę już wcale nie chciało mi się jechać dalej…

Nareszcie w domu

Chyba już dawno nie cieszyłem się tak bardzo z ujrzenia mojej ulicy, na której zaparkowałem ostatecznie o pierwszej w nocy. Kiedy następnym razem wybiorę się w kilkudniową podróż, postaram się lepiej zaplanować noclegi. A poza tym po co gnać oby szybciej do domu, skoro można po drodze zatrzymać się nad jeziorem, zjeść pyszny gulasz a potem spokojnie zasnąć w położonym nieopodal trasy motelu, wsłuchując się w odgłosy świerszczy i patrząc na srebrną tarczę księżyca tulącego do snu górnoaustriackie pasmo Północnych Alp Wapiennych.

Autor: Opublikowano: 2017/09Zaktualizowano: 2023/05Kategorie: AustriaWyświetleń: 656
Przejdź do góry