Cisza wokół zamku Bitov
Zapewne każdy budynek z prawie tysiącletnią historią mógłby długo opowiadać o wszystkich radościach i smutkach, jakich doświadczali na przestrzeni wieków jego mieszkańcy. Do takich właśnie obiektów należy zamek Bitov (czes. Bítov), wspomniany już w roku 1061 jako książęca posiadłość, a więc sięgający swymi korzeniami głebokiego średniowiecza. Położony na Morawach, około 25 kilometerów na północny zachód od Znojma, śpi otulony dwoma szalami: Dyją – piękną rzeką wijącą się na tym odcinku niczym Amazonka, oraz wpływającą do niej Żeletavką, kończącą tam nie tylko swój bieg, ale również – mimo woli – dzieje starej osady. W jej wodach dostrzec bowiem można zarysy zatopionych przez człowieka budowli mieszkalnych. Zamek Bitov jest też starszym o około 250 lat bratem znajdującej się niedaleko warowni Cornstejn. Krótko mówiąc, ten historyczny obiekt leży na uboczu, skrywa tajemnice i trudno znaleźć o nim informacje w Internecie. Wprost wymarzony cel wyprawy!
Zdziwiona baszta
Po pozostawieniu auta na niewielkim parkingu, można rozpocząć podejście do zamku, które trwa około 10 minut i nie sprawia żadnych trudności. Gość pozbawiony w ten sposób swego stalowego, lśniącego w słońcu rumaka podchodzi ostrożnie do całkiem sporej baszty, która zdaje się pytać zdziwona: „Jak mnie tu znalazłeś, wędrowcze?”. Stanowi ona wraz z przylegającym do niej murem wyrażnie starszą część warowni, ale nie odciąga uwagi od znajdujących się za nią, ale różniących stylem i rozmachem, budynków części pałacowej, której obecną formę stylu neogotyckiego nadano w połowie XIX wieku, podczas przebudowy.
Stary mur
Tym razem trasa zwiedzania nie obejmie jednak dziedzińca ani wnętrz, w których znajduje się między innymi wpisania do Księgi Rekordów Guinnessa kolekcja kilkudziesięciu wypchanych psów, które po ich śmierci chciał niejako zachować przy sobie ich ekscentryczny właściciel, Georg Haas baron von Hasenfels. Znajdująca się po lewej stronie baszty i biegnąca wyraźnie w dół ścieżka, wydaje się składać obietnicę odkrycia czegoś bardziej spektakularnego. Tam też przyjrzeć się można bliżej całej złożności starego muru obronnego, będącego zapisem zmian dokonanych tutaj w ciągu ostatniego millenium.
Zatopione miasto
Podczas schodzenia ścieżką dalej, umysł stopniowo wycisza się, będąc delikatnie obejmowany soczystą zielenią wysokich drzew i bujnych krzewów. Po chwili oczom ukazują się dwie bramy:
- jedna, bedąca wąskim przesmykiem wśród gęstej roślinności, prowadzi na lewo w dół. Tam właśnie, patrząc na Żeletavkę z pewnej perspektywy, dostrzec można w pogodny dzień pogrążone w wodzie zarysy starego miasta, które w związku z budową zapory wodnej we Vranovie nad Dyją, musiało około roku 1933 bezpowrotnie pożegnać swoich mieszkańców. Przenieśli się oni do nowego miasta, nazywanego odtąd potocznie Nowym Bitovem;
- druga, kamienna, nie posiadając już żadnych wrót ani zasów, zaprasza do zejścia na sam dół i dotknięcia tafli wody.
Kanadyjski wąwóz
Po pokonaniu ostatnich przeszkód w postaci wystających ze ścieżki kamieni i korzeni drzew, oczom odkrywcy ukazuje się widok, który pasowałby również do folderu reklamującego Kanadę. Zarówno ukształtowanie terenu, rodzaj skał, jak i kolorystyka, zdają się w mgnieniu oka przenosić obserwatora wprost do Ameryki Północnej. Co jednak dopełnia skojarzenia i wywiera największe wrażnie, to wszechobecna cisza. Jest ona zarazem największą nagrodą za poniesione trudy wyprawy i w pełni zaspokaja pragnienie przeżycia czegoś wyjątkowego. Cisza! Nie słychać nic, oprócz wynurzających się co jakiś czas ryb, ostrożnie wychylających swoje pyszczki ponad lustro wody. Cisza…